Podejrzany

Zauważono go. „Tak, to na pewno on” – potwierdziła kobieta. Jego kanciasta sylwetka miała w sobie coś zdefektowanego, jakąś dysproporcję, którą maskował obszernym płaszczem. Swoje zwykle posępne spojrzenie tego dnia ukrył za szkłami ciemnych okularów. W jednej z dłoni, która wysuwała się spod przykrótkiego rękawa uwidaczniając chudy nadgarstek, niósł reklamówkę z jaskrawym symbolem sieciówki. Sposób, w jaki tutaj się poruszał, odróżniał go od reszty bywalców parku; człowiek ten nie tyle szedł do przodu, co kluczył. Zmieniał kierunek, przystawał, pochylał się nad czymś lub na dłużej znikał za krzakami. Wreszcie dotarł zygzakiem tam, gdzie już go oczekiwano. Na plac zabaw.
Ten na razie świecił pustkami; poranek pomimo słońca był wilgotny i na razie nie skusił tu nikogo. Wyjątek stanowiła trzyosobowa grupka dyskretnie obserwująca mężczyznę zza gęstego żywopłotu. Jedną z osób była opiekunka z pobliskiego przedszkola, a towarzyszyli jej barczyści strażnicy miejscy. Niestosownie do ciszy oraz idyllicznego otoczenia cała trójka sprawiała wrażenie napiętych. Póki co, śledzono każdy ruch mężczyzny, który niczym pies wolno okrążał teraz plac z wzrokiem utkwionym w ziemi. Przedszkolanka rzuciła półgłosem, że on tak zawsze, a potem przysiada na ławce i z dystansu przygląda się dzieciom. Jego obecność nie niepokoiła dotąd nikogo, ani jej samej, ani matek pilnujących tu swoich pociech. Aż do wczoraj.
Ta niepozorna, nieśmiała dziewczynka była nowa w przedszkolu. Nie wciągnęła się do zabawy z innymi i samotnie budowała coś z piasku. Nikt nie zauważył momentu, w którym oddaliła się stamtąd. Przedszkolanka zorientowała się, że małej nie ma dopiero wówczas, gdy zaczęto zbierać się do powrotu. Żadna z obecnych matek nie mogła powiedzieć, gdzie jest dziewczynka, lecz jedna z nich zauważyła, że był tu przecież ten dziwny człowiek. Inna dorzuciła, że on kręci się też przy innych placach zabaw, a tak w ogóle, to jakiś cichociemny z niego gość. Wszystkie nagle uznały, że trzeba z tym coś zrobić, przy tym wymownie patrząc na przedszkolankę. Dziewczynka odnalazła się wkrótce – zaszyła się w drewnianym wagoniku i najspokojniej tam przysnęła. Natomiast jej opiekunka, gnębiona czarnymi myślami i wyrzutami kobiet, zgłosiła swoje podejrzenia, gdzie trzeba.
Główną alejką parku nadbiegały teraz jakieś dzieci, w dali widać było ich matki i to zmobilizowało grupkę do działania. Twarz niechlujnego mężczyzny wyrażała zaskoczenie, kiedy zastawiono mu drogę i kazano wyjaśnić, po co tutaj przychodzi? Nie odpowiedział od razu; pochylił głowę unikając ich spojrzeń i stężał, za to przedszkolance puściły emocje. Podniosła głos, jakby chciała zakrzyczeć wyrzuty sumienia za swą wczorajszą niedbałość i zarzucała mężczyźnie najgorsze rzeczy. Zaatakowany werbalnie człowiek dopiero wtedy ocknął się z odrętwienia, przetarł spierzchniętą dłonią czoło i podał strażnikowi torbę.
Cała trójka nachyliła się ku niej z ciekawością. W środku znajdowały się kawałki potłuczonych butelek i zużyte strzykawki jednorazowe. „Byłem kiedyś menelem i ćpunem – wystękał mężczyzna. – Znam takich dużo i wiem, gdzie oni przesiadują. Chodzę w te miejsca i sprzątam, żeby dzieci nie pokaleczyły się albo i gorzej. Z powodu wódy swoje własne zaniedbałem, to teraz chociaż tyle...”.