Kochanek

Wyłonił się z mroku balkonu, kiedy stary dzień zderzył się z nowym. Bicie dzwonów kościelnych stłumiło jego kroki, zaś sylwetka zatracała się w półcieniach. Nadchodził z czujnością drapieżcy, nie do końca znającego teren, lecz ufającego swoim instynktom. Pewny swojego celu nie zawahał się ani na moment. Niewidzialny ślad pachnideł powiódł go wprost ku jej łożu.

Przed nim przystanął, pokój wypełniła cisza, gdyż północ minęła i dzwony już zamilkły. Pełnia księżyca jak dojrzała pełnia chwili, mężczyzna i kobieta. W jego wzroku połyskiwały dzikie ogniki, wyraz jej oczy był nieodgadniony, jakby spowity mgiełką. Szklaneczka wypitego na noc absyntu rozmyła granice pomiędzy snem a jawą. Zdawało się, że jego przybycie wcale nie zdumiało kobiety, choć nie mogła go oczekiwać. Był pragnieniem, które zaraz się ziści, nieważne, po jakiej stronie świadomości. Powieki rozmarzonej kobiety przymknęły się w przeczuciu rozkoszy...

Nie zwlekał dłużej, i jego namiętność gorzała. Zamaszystym ruchem zrzucił z siebie pelerynę, opadając rozpaliła przestrzeń purpurą podbicia. Srebrzysta biel koszuli przybysza konkurowała w barwie i miękkiej materii z poświatą księżyca, ale nie na długo. Wkrótce dołączyła do niedbale porzuconej garderoby; mężczyzna nie zdjął tylko swojej maski…

Noc stanęła na straży kochanków, w razie potrzeby gotowa powstrzymać świt przed nadejściem. Każde z marzeń kobiety dostało szansę ożycia, rozbłyskając w jej głowie blaskiem podniebnych fajerwerków i wyrywając z piersi jęki zachwytu. Wyśnione zmieniało się w spełnione, z pieczęcią pocałunków niechętnie stygnących na ich ciałach, rozpalonych od ognia w nich samych. Spragnieni siebie i wody, spijali rosę osiadłą na skórze, a tak posileni od nowa odkrywali siebie i gwiazdy…

Zza horyzontu wychylało się już różowe lico brzasku, kiedy mężczyzna pożegnał swoją kochankę. Nie słowem ckliwym ani złudną obietnicą, lecz pieśnią łkającą smutkiem rozstania. Przy ostatnich jej tonach wycofał się tam, skąd przybył, tylko jeszcze plusk wioseł wybijał jej rytm, aż w końcu zamilknął i on.

Kobieta latami gubiła się w domysłach, kim był przybyły? Sądząc po jego kosztownym ubiorze, mógł być wysoko urodzony, nawet księciem lub majętnym artystą. A może tylko jednym z muskularnych gondolierów popisujących się barkarolami, kiedy zjawiała się na swoim balkonie? Pieśń jej kochanka była inna, niezwykła i nie ucichła w niej nawet wówczas, gdy czas posrebrzył jej warkocz i wygasił pragnienia, łaskawie obdarzając snem bez snów.

Minęło wiele lat, nim ponownie usłyszała pieśń dawnego kochanka. Jesienna, chłodna noc szczelnie otuliła Wenecję wilgotnym welonem mgieł. Jedyna płynąca gondola zatrzymała się pod domem kobiety; pojęła, że na nią pora. Uśmiechnęła się, gdy pieśń w jej sercu zsynchronizowała się z pieśnią unoszącą się od wody. Bez najmniejszego lęku zajęła miejsce w gondoli, ufnie powierzając się temu, który już kiedyś zabrał ją do gwiazd.

Kanały weneckie niosą czasem echo pieśni, na której dźwięki miejscowi zatykają uszy. Powiada się bowiem, że ten, kto jej wysłucha, zazna wprawdzie nieba, lecz straci chęć do życia…


Renata Górska

===

Proponuję przeczytać opowiastkę ponownie z podkładem pieśni, która mnie zainspirowała ==> kliknąć TUTAJ

(uwaga, na filmiku zaczyna się od 12 sekundy!)